żowego pudru. Wyglądał jak dziki człowiek tatuowany i zamączony, jak Pierrot. Wściekłość widniała na jego obliczu.
Przedwstępne punkta szybko ułożonemi zostały.
Świadkowie Grisoll’a przyjęli szpady, dostarczone przez pana de Grandlieu. Wybrano grunt walki. Przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie i owe uroczyste wyrazy: „Dalej panowie!“ zabrzmiały wymówione przez wicehrabiego.
Wyższość potężna Grisoll’a w rzutach szpadą, dawała się dostrzedz za pierwszem spojrzeniem.
Pojął San-Rémo, że ma do czynienia z nielada zapaśnikiem, a niepokój jego świadków, w trwogę się zmieniać począł, wicehrabia wszakże i Jerzy, uspokoili się nieco, spostrzegłszy, że Grisolles zdawał się jakoby szczędzić Andrzeja.
— Bezwątpienia, myśleli sobie, jakaś cząsteczka szlachetności tleje widocznie jeszcze w głębi duszy tego hultaja. Nie chce on nadużywać swojej przewagi w robieniu bronią i usuwa się przed zwycięztwem, jakieby mu przyszło z łatwością zmienić w morderstwo.
W rzeczy samej tak wnosić było można. Grisolles powstrzymywał się, ale hamował swą siłę z takiem matematycznem wyrachowaniem, iż pięść jego, nie tracąc na giętkości, jak stal była twardą. Wyraz jego twarzy zmieniał się stopniowo. Gniew ustąpił miejsca ironii. Uśmiechał się teraz z pod swych czarnych zawiesistych wąsów, ukazując rzędy białych zębów, jak tygrys, czychający na zdobycz.
Andrzej, spokojny na początku walki, zaczął tracić
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/17
Ta strona została przepisana.