sze piętro a wszedłszy do pokoju tak skromnie umeblowanego jak cela zakonnika, zapalił lampę.
Zaledwie zdołał to uczynić, zabrzmiał głos dzwonka od strony bramy tak gwałtownie iż kasjer drgnął pomimowolnie.
— Co to znaczy? pytał sam siebie z niepokojem. Nie spodziewam się nikogo. Nigdy nikogo tu nie przyjmuję. Kto może dzwonić o tej godzinie? Ktoś się pomylił bezwątpienia, lub który z uliczników zadzwonił dla zabawki.
Powtórnie przedłużone a bardziej gwałtowne dzwonienie, zadało kłam jego twierdzeniu.
Müller podbiegłszy ku oknu otworzył je i wychylił się na zewnątrz.
Przy bramie jakaś czarna postać stojąca na chodniku rysowała się wyraźnie.
— Czego pan żądasz? zapytał kasjer.
— Pragnę się widzieć z panem Müller, odrzekł głos, na dźwięk którego zadrżał pytający.
— Cóż pan chcesz od niego? badał dalej.
— Odpowiem ci na to panie Fred, skoro mnie wpuścisz do swego Luwru, co radzę ci uczynić jak najprędzej dla ułatwienia rozmowy.
— Kto jednak jesteś?
— Ha! ha! niepoznajesz mnie po głosie? zaśmiał się pytający, to dziwna. Nie lubię wygłaszać mego nazwiska na ulicy. Proszę więc otwórz, ponieważ mam nader ważne szczegóły do udzielenia ci panie Fred, szczegóły nie cierpiące zwłoki.
— Idę, rzekł Müller zamykając okno.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/171
Ta strona została przepisana.