— Zgoda, lecz jeżeli pan dłużnym coś jesteś?
— Nic dłużny nie jestem.
— Tak pan uważasz? No! to od chwili w której pożegnam się z panem, pójdę do pewnego sędziego śledczego, o którym zdaje mi się pan słyszałeś, do sędziego Boulleau-Duvernet i prosić go będę ażeby on uregulował pomiędzy nami rachunek, skoro pan niechcesz sam tego uczynić.
Kasjer zbladł jak ściana.
— Nic rozumiem o co chodzi? wyjąknął zmieszany.
— No! to pan jutro zrozumiesz, odparł Picolet. Dobranoc panie Fred, wybacz że cię napróżno kłopotałem. Odchodzę.
— Jakto, nie wyjaśniwszy mi słów swoich?
— Wszak pan mnie słuchać nie chciałeś.
— Przeciwnie. Mów pan. Wejdź ze mną.
— To co innego. Stajesz się pan grzecznym jak widzę i jestem pewny że w krótkim czasie obadwaj porozumieć się zdołamy.
Müller szedł po wschodach prowadząc przybyłego za sobą do pokoju.
— Siądź pan, rzekł wskazując mu krzesło i jednocześnie przenosząc lampę w głąb pokoju, dla ukrycia przerażającej bladości swej twarzy. Powróciwszy, siadł i zaczął: Mówiłeś mi pan o sędzim śledczym, co to ma znaczyć? Dla czego?
— Sądzę iż pan o tem wiesz dobrze.
— Nic niewiem.
— A zatem będę miał przyjemność powiadomić pana. Pracowałem dla ciebie kochany panie Fred, i sądzę że
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/173
Ta strona została przepisana.