pan byłeś z mych drobnych usług zadowolonym.
Müller rzucił się niecierpliwie.
— Do rzeczy! zawołał, przystępujmy do rzeczy.
— Ależ to właśnie jądro kwestji. Jesteśmy w całej pełni. Wszakże pan wiesz ile od ciebie z trudem wydostałem podczas bezustannego śledzenia Aliny Pradier, barona Worms, baronowej jego żony i wicehrabiego de Presles, ich przyjaciela. Nędzną sumę dochodzącą najwyżej czterystu franków.
— Cóż mnie to obchodzi? Dałem więcej niż ugodziłem!
— Powinno pana wiele obchodzić. Jestem biedakiem, bez żadnych środków utrzymania. Czwartą część życia spędzam na ustawicznem bieganiu za sztuką dwudziestofrankową, jaka rzadko kiedy pochwycić mi się daje. Czy to nazywa się życiem, zapytuję pana, jeśli się ma jak ja upodobanie do zabaw i chęć do wyławiania pieniędzy? A więc zaprzysiągłem sobie iż jeśli kiedykolwiek znajdę sposobność do pozyskania majątku, chwycę się tego obiema rękami i wymknąć się temu nie pozwolę. Taka właśnie sposobność dziś mi się wydarza, trzymam ją i nie wypuszczę nigdy!
— Pozwoliłem panu mówić, nie przerywałem, rzekł kasjer, wyznam jednakże iż coraz mniej pana rozumiem.
— Panie Fryderyku Müller, potrzebuję stu tysięcy franków, zawołał Picolet.
— Może pan spodziewasz się dostać je odemnie?
— Stanowczo, ma się rozumieć!
Müller wzruszył ramionami.
— Jesteś pan żartownisiem, albo szalonym!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/174
Ta strona została przepisana.