Pewien, iż przez kilka minut co najmniej będą przeszukiwać jego mieszkanie, szedł przez ulicę de Neuilly krokiem spokojnym i udał się w stronę Łuku Tryumfalnego, gdzie wsiadłszy do fiakra kazał się wieść do rogatek Tronowych. Następnie wszedł do pierwszego lepszego domu, z którego wyszedł natychmiast, zapytawszy odźwiernego o jakiegoś zmyślonego lokatora, który to manewr powtarzał po kilkakrotnie w różnych odmiennych częściach Paryża i nakoniec około godziny pierwszej po północy, zapłacił fiakrowi, wysiadłszy na rogu ulicy świętego Dominika.
Wyłącznym celem tej jego nocnej przejażdżki było pozyskanie możności pozostawania jak najdłużej w powozie. Spojrzawszy na oddalający się fiakr, Müller poszedł dalej o kilkadziesiąt kroków i zadzwonił do wysokiej jakiejś kamienicy. Drzwi otworzyły się. Głęboka ciemność panowała w bramie. Odźwierny gaz zagasił przed udaniem się na spoczynek. Ów łotr właśnie na to rachował.
— Kto idzie? pytał odźwierny przez szybę swego okienka.
— To ja, ojcze Andrzeju, ja, Godard, rzekł kasjer głosem, w którym nie było śladu niemieckiego akcentu.
— A! wróciłeś więc już pan ze wsi, panie Godard?
— Jak widzisz ojcze Andrzeju.
— Może pan chcesz światła?
— Nie, mam przy sobie zapałki. Nie przychodźcie jutro do mnie zbyt rano. Jestem znużony i chcę spać długo.
Kasjer udał się schodami na piąte piętro i wszedł
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/182
Ta strona została przepisana.