skiej oberży w Cusane, w pobliżu Baume-les-Dames.
Pewnego wieczora gdy zapaliwszy cygaro stanął we drzwiach tego zajazdu, podziwiając malowniczy krajobraz rozścielający się przed jego oczyma, spostrzegł pomiędzy tem zwaliska starego zamku feudalnego, z czworograniastą wysoką wieżycą, sięgającą prawie aż pod obłoki.
— Co to za ruiny? pytał oberżystę.
— Są to zwaliska zamku Croix-Dieu.
— Piękna nazwa, wyszepnął Loc-Earn.
— Baronowie de Croix-Dieu w dawnych czasach, mówił dalej oberżysta, byli bogatszymi nawet od hrabiów Cavabas. Wszystkie lasy i ziemie uprawne w okolicy do nich należały, począwszy od Pont-les-Moulins, aż po drugiej stronie do Gruillon, a nawet dalej. Wszystko to zwolna zniknęło.
— Rodzina zatem wygasła?
— Nie ze wszystkiem, ale już prawie.
— A! istnieją więc jeszcze baronowie Croix-Dieu?
— Tst! wyrzekł oberżysta, kładąc palec na ustach.
Loc-Earn usiłował odgadnąć powód tego nagłego znaku milczenia, gdy spostrzegł nadchodzącego małego zgarbionego starca, w długim połatanym surducie, w czapce wełnianej na głowie i drewnianych sabotach.
Ów starzec trzymał w ręku koszyk, a w nim wypróżnioną butelkę i drugą flaszkę mniejszej objętości, oraz blaszany półmisek.
— Janie Simon, rzekł drżącym głosem do oberżysty, każ mi podać za dwa sous chleba, za dwa również
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/189
Ta strona została przepisana.