Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/190

Ta strona została przepisana.

zupy, za cztery sous mięsa, za cztery wina i za sześć sous wódki.
— Natychmiast, panie baronie, rzekł właściciel zajazdu, odbierając koszyk z naczyniami, w który miał włożyć tę skromną żywność w zamian za otrzymane dziewięćdziesiąt centymów.
— Żegnam pana barona, ozwał się wynosząc koszyk napełniony pokarmem.
— Do widzenia, Janie Simon, rzekł starzec. I szedł chwiejnym krokiem drogą, którą przybył.
— Cóż to za dziwna osobistość? pytał Loc-Earn.
— Jest to ostatni z baronów Croix-Dieu, odparł zapytany. Sądziłbyś pan zapewne iż ma on lat z dziewięćdziesiąt, gdy rzeczywiście, liczy dopiero rok siedmdziesiąty. Nie dziwna! Ów biedny człowiek odmawia sobie wszystkiego, z wyjątkiem kieliszka wódki, jaka, go podtrzymuje na siłach. Widziałeś pan co sobie kupił. Jest to żywność na dwa dni dla niego.
— Jest skąpym?
— Nie! jest tylko ubogim. Trzysta franków rocznej renty panie, niema co z tem wiele wojować.
— Zamieszkuje w zamku?
— Nie, mieszka on w starym domu, zbudowanym w tych zwaliskach przez jego dziada którego to budynku, rzecz prosta nie jest w stanie utrzymać. Leci tam woda podczas deszczu, jak z fontanny.
— Sam mieszka?
— Sam zupełnie. Nie ma żony, dzieci, ani służącej. Miał brata znacznie młodszego od siebie, który wyjechał z kraju od dawna, zaciągnąwszy się do jednej z