z tem silnem przekonaniem, iż dowie się tam o śmierci tego młodego człowieka. Omylił się jednak tym razem.
Gdy wszedł do pokoju, oświetlonego bladym blaskiem nocnej lampy, doktór wychodził ztamtąd właśnie, aby w przyległym gabinecie przespać się nieco i Jerzy Tréjan, leżąc na szezlongu, znajdował się w pobliżu łóżka chorego.
Posłyszawszy otwierające się drzwi, spojrzał, położył palec na ustach i zbliżył się ku wchodzącemu.
— I cóż? zapytał Croix-Dieu z cicha uścisnąwszy rękę artysty. Mam nadzieję iż nie usłyszę złej wiadomości?
— Nie mogę powiedzieć, iż mu jest lepiej, lecz stan jego zdrowia nie pogorszył się.
— Szczegóły, opowiadaj co prędzej szczegóły!
— Gdybyś pan przybył przed pięcioma minutami, byłbyś się widział z doktorem. Znajduje się on w sąsiednim pokoju, gotów przybyć na każde wezwanie. Nie chce mi czynić nadziei, ale wydaje mi się być mniej niespokojnym. Nie mogę wierzyć, ażeby wyrok przezeń wydany, miał być niezmiennym. Nie wyobrażasz pan sobie ile żywię współczucia i szczerej życzliwości dla tego młodego człowieka, którego poznałem przed kilkoma dniami. Gdyby umarł opłakiwałbym go gorączkowo, lecz on nie umrze. Nie. Musimy go ocalić! Śpi daleko spokojniej niż w chwili, gdy pan ztąd odchodziłeś, pójdź, zobacz i osądź!
Croix-Dieu, zbliżywszy się do łóżka, ujrzał, że nadzieje Jerzego nie były złudzeniem.
Przerażająca skostniałość ciała, jaka nastąpiła po konwulsjach, zniknęła. Blade oblicze Andrzeja spokojnie
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/195
Ta strona została przepisana.