zadany szpadą. A więc go zadałem. Nic ci nie winienem... Bądź zdrów!
— Ależ było postanowione, zawołał Croix-Dieu, że będziesz szczędził tego młodego człowieka. Dotrzymałżeś słowa?
— Tak, do milion djabłów, dotrzymałem i bardzo skrupulatnie, bośmy się bawili przez dziesięć minut, podczas gdym go mógł zabić w paru sekundach.
— Dla czego upadł?
— Dla tego, że mimo mojej powściągliwości rzucił się na mnie jak szaleniec.
— Zatem, jest niebezpiecznie ranionym? śmiertelnie być może?
— Nic niewiem. To mnie, nie obchodzi. Czyż od nas zależą te rzeczy?
— Kapitanie! oszukałeś mnie nikczemnie! wołał Croix-Dieu!
Grisolles uderzył nogą o ziemię, stojąc w groźnej postawie.
— Do pioruna, odrzekł, nie przyprowadzaj mnie do wściekłości! Czy znowu szukasz ze mną zaczepki, lecz już na swój własny rachunek? W takim razie gotów jestem ci służyć. Przyślij mi sekundantów, oto mój adres. A teraz zostaw mnie w spokoju!
I w towarzystwie dwóch swoich godnych przyjaciół wsiadł do fiakra.
Baron nie zważając na obecność wicehrabiego z którym zetknąć się nie chciał, pobiegł na miejsce spotkania. Ujrzał tam leżącego Andrzeja bez przytomności, bladego, z zamkniętemi oczyma, krew broczyła mu się
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/20
Ta strona została przepisana.