szeniu. Ujrzawszy wchodzącego, zadrżała. Obcy więc człowiek miał zostać świadkiem tak szalonego kroku z jej strony? Uspokoiła się jednak, będąc pewną, że przez woalkę nie dojrzy jej rysów twarzy, a ponieważ nie znała go wcale, wniosła ztąd że i on zapewne jej nie zna.
Jedno spojrzenie wystarczyło Croix-Dieu, do rozpoznania tej kształtnej, pełnej wdzięku patrycjuszki.
Ukłonił się, zapytując:
— Pani pragniesz widzieć mojego przyjaciela, Andrzeja San-Remo?
Pani de Grandlieu skinęła głową potwierdzająco.
— Zapewne pani wiadomo, że markiz San-Rémo został ranionym ciężko, niebezpiecznie ranionym?
— Czyliżbym się tu znajdowała inaczej? szepnęła młoda kobieta. Jest bardzo chorym nieprawdaż? A może — umiera?
— Nie! dzięki niebu! Stan jego był bez nadziei, polepszenie jednak nastąpiło i mimo że obawy nasze istnieć nie przestały, bardzo się wszelako one zmniejszyły.
— Pan mówisz prawdę? Mogęż temu wierzyć?
— Przysięgam na honor! Zresztą, możesz pani za chwilę upewnić się sama, skoro będę miał zaszczyt zaprowadzić panią do sypialni, gdzie markiz spoczywa, spiąć spokojnie.
O tak, zaprowadź mnie pani zawołała. Nie wątpię o tem, co mi mówiłeś, lecz tak jestem pełną trwogi, że wtedy dopiero się uspokoję skoro zobaczę go sama!
— Skoro tak, racz więc pójść pani, rzekł Croix-Dieu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/212
Ta strona została przepisana.
Koniec tomu trzeciego.