ledwie kilka. takich osobistości przechadzało się obecnie o połnocy, na bulwarze św Marcina, śledząc wychodzących z teatru artystów.
Grający „główną rolę,“ oraz przedstawiający zdrajcę nie otrzyma, li tego wieczoru ani złorzeczeń, ani oklasków, entuzjaści galerji i paradyzu odeszli spokojnie do domów.
We drzwiach ciasnego korytarza, słabo oświetlonego kinkietom, zapełnionego po obu ścianach porozlepianymi afiszami, okazało się. młode dziewczę przyodziane grubym szaleni tartanowym, z główka, wciśnięta w błękitny flanelowy kapturek. Tuż za dziewczęciem szła jakaś wysoka, szczupła, kobieta, w podeszłym wieku, ubogo ubrana, niosąc pakiecik w ręku.
— Ach! jakiż czas przykrył przemówiła.
— Zimno moja, ciotko, odpowiedziało dziewczę, śnieg będzie padał na pewno. Śpieszmy by przybyć do domu co prędzej, dodała, biegnąc lekkim krokiem przez bulwar w kierunku ulicy de Lancry.
Kapturek nie dozwalał widzieć jej rysów twarzy, lecz krystaliczny dźwięk głosu, zdradzał Dinę Bluet. Gdy obie kobiety oddaliły się o kilkadziesiąt kroków, trzy osobistości, wyczekująco pod teatrem, odłączywszy się z grupy, poczęły iść za niemi. Każda, z nich jest dobrze nam znaną. Pierwszą był Oktawiusz Gavard, drugą mężczyzna w błękitnych okularach, a trzecią nareszcie, lokaj Flamandczyka Van Arlow’a.
Spostrzegłszy że dążą w jednym kierunku i prawdopodobnie w jednym celu, spojrzeli na, siebie z razu ze zdumieniem, następnie z nieufnością, poczem poczęli
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/22
Ta strona została przepisana.