nego nieznajomego. Nie zatrzymuj mnie pan, dodał, nie znam cię wcale.
— Ale za to ja ciebie znam doskonale, odparł mężczyzna. Pełnisz obowiązki u pana Van Arlowa?
— Cóż z tego? pytał lokaj zuchwale.
— Wiem, dlaczego przyszedłeś tu w nocy, mam zwyczaj być jednak dyskretnym i nie mieszam się w sprawy, które mnie nie obchodzą.
— Dlaczego więc mnie zatrzymujesz?
Mężczyzna w okularach wyjął z kieszeni dwie sztuki monety po sto sous, a następnie pugilares, z którego kartę wydobył.
— Zatrzymuję cię, odrzekł, prosząc byś przyjął odemnie tę oto drobnostkę na piwo i oddał swojemu panu ten bilet.
— Bilet, od kogo?
— Od pewnej damy, którą on zna dobrze, z jaką widywał się już niejednokrotnie, a która poleca się jego pamięci. Spojrzawszy na kartę, będzie on już wiedział, od kogo pochodzi takowa.
— Nic więcej?...
— Jak na teraz, nic, widzisz że cię to w niczem nie narazi. Co więcej, zjedna ci jeszcze wynagrodzenie od twego pana.
— No, zrobię to, czego żądasz.
— Oto dziesięć franków i karta. Lecz oddaj ją do rąk samemu panu, tak, aby panna Desjardins tego niewidziała. Jest to rzecz ważna.
— Rozumiem, odrzekł służący.
Tu obadwąj się rozeszli i, podczas gdy mężczyzna
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/25
Ta strona została przepisana.