Chirurg odsunął w całej długości rękaw koszuli Andrzeja, związał ramię i naciął żyłę. Krew z razu wolno się sączyła, kropla po kropli, znacząc bruzdę ciemno purpurową na białej delikatnej skórze, następnie silniej wytrysnęła. Ciśnienie na płucach widocznie się zmniejszyło, bo krew na ustach ukazywać się przestała.
Raniony wydał głębokie westchnienie, nie otwierając jednak oczu wcale.
Wicehrabia de Grandlieu Jerzy Tréjan i baron śledzili przebieg operacji i jej rezultaty, z gorącą uwagą i łatwym do zrozumienia niepokojem.
— I cóż? wyszepnął pan de Grandlieu.
— Skutek przewyższa moje nadzieje, przyznaję, rzekł chirurg, nie chciałbym jednak łudzić panów próżną nadzieją, bo żaden stanowczy rezultat nie został dotąd otrzymanym.
— A jednak mu widocznie lepiej?
— Bezwątpienia, aby to polepszenie jednak się utrzymało, trzeba ażeby się utworzyła krew zakrzepła i zatrzymała krwotok wewnętrzny. Wówczas to nastąpi chwilowe uspokojenie, pomimo czego nie zniknie niebezpieczeństwo. Różnorodne komplikacje wyniknąć tu mogą.
— Zwalczysz je pan. Nauka zdziałać może wiele, rzekł wicehrabia.
— Nauka działa, a Bóg rozrządza.
— Czy będzie można przenieść chorego?
— Tak sądzę.
— Do powozu?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/29
Ta strona została przepisana.