Nikt inny jak baron Worms, nie mógł tak zwinąć i zgnieść tego listu w palcach, w przystępie wściekłości. Wpadł on mu więc przed oczy w chwili, gdy ów autor bezimienny kończył swe dzieło.
— To dziwne, w rzeczy samej, wyszepnął pan de Faviéres, skonstatowawszy że agent nie mylił się w swoich domniemywaniach.
Sędzia śledczy ująwszy lupę i papier, zaczął się przypatrywać tak szczegółowo jak Jobin.
— Prawda! wyrzekł po chwili. Jest w tem coś niezwykłego, tajemniczego, niepojętego; co wywraca od razu wszelkie moje idee. Jak bowiem przypuścić, ażeby osobistość, pisząca tę denuncjację, oddała ją baronowi przed wyschnięciem atramentu? Potrzebaby było pisać to w jego obecności. Ależ w takim razie krócej byłoby powiedzieć?
— Może ów list bezimienny dostał się do rąk pana Worms przed jego przybyciem do pałacu? zauważył de Faviéres.
— Być może, odparł sędzia. Zaraz się o tem dowiemy.
I rozkazał agentowi przywołać kamerdynera.
— Jak się nazywasz? pytał go sędzia.
— August Mavet.
— Pozostawałeś w służbie u barona Worms?
— Tak panie. Od lat czterech pełnię tu obowiązki kamerdynera.
— Oczekiwałeś na swego pana wczoraj wieczorem?
— Jak zwykle.
— O której godzinie powrócił?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/71
Ta strona została przepisana.