trzebnemi do uregulowania pewnych rachunków.
Było to jednak daremne. Sędzia śledczy, jak wiemy, dał zobowiązanie Jobin’owi w tym względzie, od którego nie odstąpił, i kasjer musiał odejść, nie otrzymawszy dla siebie wyjątku.
Na chwilę przed wyjściem z pałacu, pan de Faviéres przypomniał sędziemu, że nieprzeczytał listu, oddanego przez barona kamerdynerowi wczoraj wieczorem, a adresowanego do panny Aliny Pradier.
— Masz słuszność! rzekł pan Boulleau-Duvernet, kto wie, czyli ów list nie zawiera czegoś dla nas ważnego.
Rozłamał pieczątkę i czytał:
„Lilino! Ach! jakże byłaś zachwycającą tego wieczora, istny djabełek, mimo żem ci odmówił drobnostki, udzielenia dziesięciu tysięcy franków, jakich odemnie żądałeś.
Ależ ta odmowa była tylko żartem z mej strony, moja gołąbeczko! Na dowód czego idę natychmiast do kasy, do tej mojej grubej kasy, jak ją nazywasz, mimo że już północ minęła, wezmę z niej piętnaście biletów tysiąc frankowych, najpiękniejszych, najnowszych, jakie odnajdę i przyniosę ci je jutro, o drugiej godzinie, przed pójściem na giełdę.
Ów dodatek pięciu tysięczny będzie nagrodą za żart uczyniony przezemnie. Całuję cię w oba twe śliczne oczęta. Kochający cię na zawsze, twój baron
Takiemi były ostatnie wyrazy, nakreślone przez barona Worms, na pięć minut przed zgonem.