Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/9

Ta strona została przepisana.

San-Rémo, podczas gdy Tréjan rozmawiał z Grisollem i panem de Grandlieu, szalone masz szczęście, do pozazdroszczenia!
— W czem takiem? pytał San-Rémo.
— Mówiłem ci, jak sobie przypominasz, przed kilkoma dniami, że niezadługo wejdziesz jako poufny przyjaciel do pałacu męża Herminji.
— A więc?
— A więc, byłem prorokiem! Błogosław twoją szczęśliwą gwiazdę. Najzdolniejszy z dramaturgów nie zdołałby do takiej doskonałości doprowadzić i w tak pomyślny sposób zarówno rozwiązać węzła wypadków. Sam osądź!... Jakiś błazen znieważa wicehrabiego, który nie zna go wcale. Ty się tam znajdujesz... Stajesz w obronie starego szlachcica!... Wyzywasz jego przeciwnika! Idzisz się bić za niego! Zostawszy zwycięzcą, staniesz się najlepszym jego przyjacielem! Gdy otrzymasz ranę, kochać cię będzie jak syna. Cóż sądzisz o tem wszystkiem? Odpowiedz!
— Mówię, odparł San-Rémo z uśmiechem, że miałbyś słuszność baronie, gdyby nie istniała trzecia szansa, o jakiej zapomniałeś.
— Jaka?
— Ta, że mogę nie być ani zwycięzcą, ani ranionym, lecz poledz na miejscu, przeszyty kulą lub pchnięciem szpady.
Croix-Dieu wzruszył ramionami.
— To niepodobna! odpowiedział. Zbadałem uzdolnienie twojego przeciwnika. Przypuśćmy, że posiada zręczność pierwszorzędną w fechtunku, albo strzelaniu, o