— Bynajmniej, dobrześ pan uczynił, lecz wicehrabia de Presles miał między swemi bagażami znacznej objętości walizę, czyś pan ją zatrzymał?
— Ma się rozumieć. Waliza tu się znajduje. Jest do twego rozporządzenia, również jak worek podróżny, skórzany, dość ciężki, który wicehrabia miał przewieszony na sobie.
— To najlepsze ze wszystkiego. Jak prędko odejdzie pierwszy pociąg w stronę Paryża?
— Za godzinę, minut trzydzieści pięć, odrzekł komisarz spojrzawszy na zegarek.
— Pojedziemy tym pociągiem, mówił Jobin, a teraz proszę każ mnie pan zaprowadzić do hotelu, w którym znajdują się obwinieni.
— Sam pana zaprowadzę.
Po upływie kilku minut zatrzymali się obaj przed, domem, dość skromnym z pozoru, oberżą raczej niż hotelem, zawierającym na parterze obszerną jadalnię, salę bilardową i kawiarnię, na pierwszem piętrze zaś, kilka umeblowanych pokoi.
Drewniane prostopadłe schody prowadziły na pierwsze piętro, przecięte w całej długości korytarzem, na jaki wychodziły drzwi ponumerowane. Po prawej mieściły się parzyste numera, nieparzyste po lewej.
Duża okrągła latarnia z zakopconemi szkłami, zawieszona u sufitu, oświetlała korytarz.
Dwóch siedzących żandarmów z rękoma na pałaszach opartemi, pełnili straż przy dwojgu drzwiach naprzeciw siebie będących. Podnieśli się, widząc nadchodzącego komisarza.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/91
Ta strona została przepisana.