to ty... ty?... Domyślałam się. że istnieje jakiś potajemny związek pomiędzy nią a tobą. Ha! wykradasz dziewczęta matkom, nędzniku, ja byłam więcej niż matką dla mej siostrzenicy, i sądzisz że ci to ujdzie bezkarnie!... Sprowadzić z uczciwej drogi małoletnią dziewczynę, porwać ją wśród nocy?... Ha! ja znam prawo. Galery czekają cię za to... galery! Natychmiast sprowadzam komisarza policji, żandarmów. Każę cię przyaresztować zbrodniarzu, i to jak najprędzej!... Musisz mi ją powrócić. Zobaczymy! zobaczymy!
Zniecierpliwiony Oktawiusz uderzył nogą o podłogę i wykrzyknął z taką siłą i stanowczością, jakiej nikt by się nie spodziewał odnaleść w jego wątłym organizmie:
— Milcz! nakazuję ci, nędznico! milcz, gdyż inaczej ów komisarz, którym mnie grozisz, przybędzie tu, ale dla pochwycenia ciebie, i będziesz zmuszoną zdać przed sądem rachunek z potwornego czynu, spełnionego przez ciebie i twoich wspólników!
Melania pobladła.
— Nędzny potworze! wołał dalej młodzieniec, ty wiesz, co ja przez to rozumiem. Wiesz dobrze, że Dinah, nawpół umierająca uciekła z tego obrzydłego domu, do którego ją zaprowadziłaś. Wiesz, że ją sprzedałaś, a dla dokonania haniebnego tego targu, uśpić ją było potrzeba! Narkotyk ów był trucizną! Otrułaś własną swą siostrzenicę. Jest to rzecz dowiedziona! Jedno słowo z mej strony, a skażą cię na dożywotnie więzienie, jeśli nie na galery!
Stara panna, objęta trwogą i przerażeniem, upadła na kolana, drżała jak w febrze, zęby jej szczękały.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/102
Ta strona została przepisana.