— Treść tego listu dotyczy w sposób wyłącznie osobisty panią Angot, mówił Croix-Dieu dalej, skąd nie wątpię, że X. Y. Z, zechce jej go zakomunikować jak najśpieszniej. O! X. Y. Z. jest uprzejmym chłopcem! Tu baron wstał i ukłonił się dodając: Pomówimy w innym dniu, kochana pani, o projekcie wiadomego małżeństwa, Obecnie spieszę się bardzo, składam więc pożegnanie i odchodzę. Nie wyprowadzaj mnie pani, proszę. Sam dobrze drogę odnajdę.
Ukłonił się powtórnie, i wyszedł, a minąwszy salon udał się na schody.
— Ależ to jakiś warjat! zawołała pani Angot po chwili milczenia.
— Szaleniec niebezpieczny! obawiam się go odpowiedział Sariol, wchodząc ukrytemi drzwiami. Wszystko słyszałem. Anito, oddaj mi ten list.
— Co to znaczy, Eugeni? pytała pani Angot z niepokojem.
— Zaraz się dowiemy.
Sariol, rozdarłszy podwójną kopertę, przebiegł wzrokiem nakreślone przez barona wyrazy. Twarz jego nagle się zasępiła.
— Do djabła! zawołał.
— Cóż jest, na Boga, co jest? Nie przestraszaj mnie Eugeniuszu, wołała matrona.
— Co jest? posłuchaj.
I godny wspólnik wdowy de Saint-Angot po odejściu Anity zaczął czytać głośno:
„Jestem więcej niż kiedykolwiek wzruszony dobrotliwemi chęciami ze strony mego starego przyjaciela
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/112
Ta strona została przepisana.