Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/118

Ta strona została przepisana.

swą pensję, miała wychodzić, gdy reżyser przywołał ją ku sobie.
— Oto repertuar na jutro, rzekł do niej. Przybądź pani o trzy kwadranse na dwunastą. Posyłałem do pani. Czy mieszkasz jeszcze przy ulicy de Marais?
Dziewczę podało adres nowego mieszkania, a przechodząc, przeczytała na afiszu tytuł nowej sztuki pięcioaktowej.
I wróciła pełna radości do swego mieszkania, patrząc w przyszłość, przedstawiającą się jej w barwach różowych, zadowolona ze swej odzyskanej wolności i swobody, nie czując nad sobą wstrętnej postaci swej ciotki.
Zaledwie kwadrans upłynął, wszedł Oktawiusz.
Podała mu rękę z uśmiechem.
— Witaj, mój przyjacielu! wyrzekła, i rozpatrz się w mem skromnem mieszkaniu. Nie ma tu zbytku, to prawda, ale pociągająca prostota, która więcej warta. Ta czysta podłoga, białe firanki, łóżko biało zasłane, wszystko to mnie zachwyca! A co najwięcej, nie ma tu ciotki Melanii z jej wiecznemi a nigdy nie dającemi się urzeczywistnić pragnieniami. Tu przynajmniej dozwolono mi zostać ubogą i czuć się szczęśliwą.
Nastąpiła chwila milczenia. Oktawiusz rozglądał się po pokoiku, zaledwie cośkolwiek umeblowanym, lecz o czystości istnie flamandzkiej, pełnym dziewiczej świeżości, i porównywał go do cichego zakątka raju.
— Lecz otóż mówimy o ubóstwie, poczęła Dinah z uśmiechem, znasz przysłowie: „Kto płaci długi, zbogaca się.“ I ja chcę się zbogacić płacąc moje. Oto