powracającej do zdrowia rekonwalescentki, jak jeden promień słoneczny spadły z nieba!
— Wszak moja Herminia uważać się może za zupełnie ocaloną? pytał pan de Grandlieu.
— O! tak, niezaprzeczenie! rzekł lekarz. I gdybym to mógł powiedzieć o innych mych chorych, spałbym spokojnie, czego, wierzaj mi pan, bardzo potrzebuję!
— A jednak, wyszepnęła wicehrabina, czuję się bardzo osłabioną. Gdyby które z owych maleńkich ptasząt, przelatujących z gałęzi na gałęź, dotknęło mnie swojem skrzydełkiem, zdaje mi się iżbym upadła.
— Szybko ustąpi to osłabienie i siły powrócą, rzekł lekarz z uśmiechem, a zwróciwszy się do pana de Grandlieu: Pańska małżonka, dodał, dla odzyskania sił i zdrowia potrzebuje oddychać bardziej ożywczem powietrzem, niźli je mamy w Paryżu. Wywieź ją pan na wieś, na parę miesięcy, w jakie tylko zechcesz strony, mniejsza o okolicę, aby szerokie przestrzenie mogły ją otaczać w około, a wieczorowy wietrzyk przynosił jej zapach leśny.
— Gdyby do Touraine, doktorze, pytał wicehrabia.
— Mówię: „Dokąd pan zechcesz.“ Aprobuję Touraine. Klimat rozkoszny, szerokie horyzonty, przyroda bogata i płodna, trudno lepszy wybór uczynić.
— Pojedziemy zatem do Grandlieu. Jakże ci się zdaje Herminio?
— Zgadzam się na wszystko, co zechcesz, mój przyjacielu.
— Kiedyż pozwoliłbyś nam wyjechać, doktorze?
— Od jutra, sądzę. Pani wicehrabina będzie w stanie
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/123
Ta strona została przepisana.