— Co do tego zgoda. Kiedyż działanie rozpocząć potrzeba? pytał Grisolles.
— Dziś, nie zwlekając.
— Godzina i miejsce?
— Godzina, kilka minut przed północą, miejsce tenże sam teatr, w którym staczałeś walkę z markizem San-Remo.
— Rzecz ciekawa, na honor! zawołał kapitan. Te obie więc sprawy mają łączność z sobą?
— — Nie zupełnie. Tu wyzwanie nastąpi nie w teatralnym przysionku, lecz na bulwarze, po widowisku, przy wyjściu artystów.
— Chodzi tu może o jaką komedjantkę?
— Tak. Przypominasz sobie tę małą osóbkę debiutującą w „Aspazjach?“
— Dinę Bluet?
— Ją, właśnie.
— A! ładna dziewczyna. W oko mi wpadła. Ta cała sprawa gładko mi pójdzie jak rękawiczka. Czy ją wziąć będzie trzeba pod rękę?
— Tak, weźmiesz ją.
— Doskonale! Odegram mą rolę najnaturalniej. A ów dobry młodzieniec?
— Nie mam potrzeby wskazywać ci go. Rzuci się » sam na ciebie jak tygrys.
— To prawda. Będziesz przy tem obecny baronie?
— Będę... Będę wszystko widział, ale przezornie ukryję się w cieniu. Pojmujesz, iż muszę okazać się obcym całej tej sprawie, tem więcej, że ów dobry młodzieniec uważa mnie za swego przyjaciela.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/135
Ta strona została przepisana.