Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/139

Ta strona została przepisana.

złożoną, z szampanem i słodyczami. Ja za to wszystko zapłacę. Nie obawiaj się.
— Odejdź pan! zawołało dziewczę ogarnięte obawą. Powtarzam że chcę przejść.
— Głupstwo! zawołał Garybaldczyk wybuchając śmiechem. Nie mnie to brać mój ptaszku na podobną wędkę! Znam ja się na tem, mając rozległe stosunki z kobietami. Byłabyś chyba pierwszą z dziewcząt, która się mnie obawiasz, a to nieprawdopodobne! Jedźmy więc. Otóż właśnie i fiakr nadjeżdża. Opróżniony, widocznie los nam sprzyja. Hej! woźnico! wołał podjedz tu ze swoją budą!
Chwycił pod rękę Dinę, a przytrzymując ją silnie, usiłował dociągnąć ku stojącemu fiakrowi.
Biedne dziewczę obawiało się wywołania skandalu, obawiało nadewszystko narażenia na zwadę Oktawiusza. Wyrywała się więc w milczeniu przez kilka sekund. Cóż jednak mogła poradzić przeciw brutalnej sile napastnika? Zrozumiawszy to, postanowiła wołać o pomoc.
— Ratuj mnie Oktawiuszu! krzyknęła rozpaczliwie.
— Mówię ci, że nieobecnym jest twój kochanek, daremno go przyzywasz, odparł śmiejąc się Grisolles. Zabiorę cię z sobą, wbrew twojej woli.
Głos Diny przyzywającej ratunku, uderzył w serce Gavard’a.
Wyskoczył z powozu, w mgnieniu oka przebył dzielącą go przestrzeń, i wściekłość go ogarnęła gdy ujrzał swą ukochaną pomimo jej oporu uprowadzaną przez mężczyznę o długich czarnych wąsach, jaki przez cały