— Ten przyśle swoich, jestem tego pewną.
— Nie wierzę temu. A gdybym nawet w tym razie się mylił, świadkowie ustanowieni są dla polubownego załatwienia spraw takich.
— Czy jednak będziesz mógł w ten sposób i tę załatwić?
— Dla czego nie? Załatwię na pewno, a raczej dozwolę aby załatwioną została.
— Ten człowiek ciebie wcale nie obraził, mówiła dalej Dinah, mnie tylko napastować zaczął brutalnemi swemi grzecznościami.
Na te słowa uczuło dziewczę jak ręka Oktawiusza w jej dłoni zadrżała.
— Groziłeś mu, podniosłeś na niego swą laskę, mówiła dalej.
— Tak, ale go nie uderzyłem, przerwał młodzieniec drżącym z lekka głosem.
— Ma prawo żądać od ciebie usprawiedliwienia a nawet przeproszenia. Czyliż to zrobisz?
Oktawiusz chciał odpowiedzieć potwierdzająco, mimo jednakże gorącej chęci uspokojenia dziewczyny, uczuł jak gdyby zraniony ptak zatrzepotał się w głębi jego serca, a ta boleść wraz z oburzeniem złamała jego wolę.
— Ja usprawiedliwiać się? zawołał, usprawiedliwiać, przepraszać nędznika, który znieważył moją ukochaną Dinę, moją jedyną miłość! Nie! nigdy w świecie! Gdybym był zdolnym do podobnej nikczemności, jakkże pogardzałbym sobą samym, i ty natenczas miałabyś zupełne prawo odtrącić mnie, jak ostatniego z hultajów! Dziewczę wybuchnęło łkaniem; przez kilka chwil
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/144
Ta strona została przepisana.