Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/146

Ta strona została przepisana.

nędznika. Jutro mam pojedynek. To ją tak strasznie przeraziło.
— Wielkie nieba! wołała wdowa wznosząc w górę ręce. Pojedynek! jakież nieszczęście! mogą pana zabić!
— Mówisz pani toż samo co ona, wyrzekł uśmiechając się Oktawiusz. Ludzie codziennie prawie pojedynkują się, a rzadko kiedy ktoś zabitym zostaje. Lecz blisko już pierwsza nad ranem, muszę biegnąć zamówić świadków. Polecam sercu pani to ukochane dziewczę. Udziel jej wszelkiej opieki, a skoro odzyska przytomność, staraj się pani ją uspokoić. Będzie to dobry uczynek z twej strony.
Tu pochyliwszy się nad łóżkiem, dotknął ustami bladego czoła dziewczyny i wybiegł spiesząc jak wicher po schodach.
Wsiadłszy do powozu, kazał jechać do barona, de Croix-Dieu na ulicę Saint-Lazare, rozkazując pędzić co sił, a dobywszy z kieszeni wizytową kartę przeciwnika, czytał przy świetle latarni:
„Kapitan Grisolles. Były oficer ordynans Garibaldiego, Bulwar świętego Michała Nr. 127.
— Grisolles, kapitan Grisolles, powtarzał Oktawiusz; zdaje mi się jakobym znał to nazwisko. Lecz gdzie, zkąd? niewiem. Przypomnieć sobie nie mogę.
Powóz zatrzymał się przed domem, w chwili, gdy pierwszą nad ranem wydzwaniał zegar na kościelnej wieży.
— Pan baron jest w domu? pytał Oktawiusz odźwiernego.
— Wrócił przed pół godziną, i zdaje się że jeszcze nie śpi.