nie powrócę już do tego idjotycznego sposobu życia, jakie niegdyś prowadziłem. Nie! nigdy! Bądź o to spokojnym. Powiedz mi jednak, czy apartament po zmarłym niegdyś mym ojcu pozostał w takim stanie, jak był nienaruszonym.
— Tak jest, paniczu. Od śmierci nieboszczyka nic tam nie zmieniono, a matka pańska nigdy tam odtąd nie wchodziła.
— Papa za życia musiał posiadać kodeks, nieprawdaż?
— Kodeks? powtórzył służący.
— No... kodeks... Zbiór praw, tom gruby, oprawny, z różnokolorowemi brzegami i podpisami.
— Tak panie, wiem że on posiadał taką książkę, a nawet radził się jej często. Widzę ją, jak gdyby przed sobą. Wiem nawet gdzie ona leży.
— Idź więc poszukaj jej, i przynieś do mego pokoju.
W pięć minut potem służący przyniósł książkę żądaną.
— Dziękuję, rzekł Oktawiusz, teraz możesz pójść spać, wysłuchaj jednakże przedtem mojego polecenia. Jutro z rana, a raczej dziś rano, przed dziewiątą godziną, przyjdzie tu do mnie baron de Croix-Dieu, wraz z jednym ze swych przyjaciół.
— Na śniadanie? pytał Dominik.
— Nie na śniadanie, odrzekł uśmiechając się młodzieniec, ale to wszystko jedno. Skoro przybędą, wprowadzisz ich do mnie natychmiast. W kilka minut później przybędą dwaj inni panowie, jakich nie znasz wcale. Nie daj im czekać i wprowadź ich bezzwłocznie do małego salonu.
— Boże, wielki Boże! ależ to są szczegóły przed-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/150
Ta strona została przepisana.