Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/176

Ta strona została przepisana.

wyższa nikczemność!.. Nie!.. tego nic uczynię!.. Powiem wszystko Armandowi... Powiem: „On cię oszukuje... Nie w twej obronie bił się Andrzej San-Rémo... On to uczynił dla zbliżenia się ku mnie... Ja się go obawiam... Lękam się siebie samej... Ocal mnie!.. Kaź mu odjechać...“ Tu zamilkła.
Złamana trwoga i wyrzutami sumienia, wyczerpana w walce ze wzrastająca, namiętnością jaka tryumfowała nad nią mimo oporu z jej strony, chciała mężowi wszystko opowiedzieć, pragnęła z całej duszy to uczynić, niestety! brakło jej ku temu odwagi.
Upływały godziny, dnie i tygodnie mijały w tej bezustannej walce, Herminia milczała. Teraz było zapóźno. Żadna ludzka siła nie zdołałaby powstrzymać Andrzeja San-Rémo od przybycia za godzinę. Oto dla czego Herminia płakała.


∗             ∗

W miarę zbliżania się chwili powrotu, łzy Herminii osychały: opuściła na kolana obie ręce, i patrzyła w dal przed siebie tem błędnem, nieruchomem spojrzeniem, przez jakie nic sic nie widzi, gdy jednocześnie rodzaj strasznego zamętu ogarniał jej umysł.
W rzeczy samej, doznawała ona jak gdyby obłąkania na myśl, że za chwilę przyjdzie jej spotkać się z tym młodym człowiekiem, którego wcale nie widziała od owego nieszczęsnego wieczora.
Z trwoga zapytywała siebie, jak Andrzej ośmieli się do niej przemówić, i czyli ona zdoła mu odpowiedzieć? Wyraz ich oblicza, drżenie głosu, czyli nie zdradzą