waż pierwsze nasze spotkanie nastąpiło wobec męża.
Omyliłem się jednak.
Dnia następnego, gdym znalazł się sam z Herminią, wyraz jej twarzy pozostał niezmiennym, obojętność jednak, taż sama.
Pan de Grandlieu, najlepszy, najszlachetniejszy z ludzi, pragnął, ażeby pomiędzy mną a jego żoną zapanowała poufność braterska. Wicehrabina w jego obecności przyjęła tę propozycję z zimnym uśmiechem. I ten uśmiech nie pojawia się nawet, skoro sam na sam pozostaniemy. Jeżeli spojrzy na mnie, jej wzrok surowym się staje, mówi urywanemi słowami, ręka jej nie drży, spotkawszy wypadkowo dłoń moją.
Tak bywa codziennie, pojmujesz więc moje katusze, baronie? Przebywamy całe dni z sobą bezustannie, a skoro wieczór nadejdzie, zliczyć mi trudno ran w zbolałem mem sercu.
Oto czego po tylu nadziejach doczekałem! Jest to upadek z wysoka, w jakim życie utracić można.
Czegoż mogę się spodziewać w przyszłości? Niczego. Gdyby Herminia mnie kochała mimo tylu przeciwnych pozorów, gdyby posiadała bohaterską siłę do ukrywania swojej tkliwości, jakiż cud mógłby ją znaglić do wyjawienia mi tego uczucia? Nie widzę żadnych ku temu sposobów.
Jeżeli zaś przeciwnie, uczuwa ona dla mnie wzgardliwą obojętność, jak wszystko niestety o tem mnie przekonywa, obojętność ta wzrastać będzie, i zwolna stanę się dla niej przedmiotem wstrętu i znudzenia.
Pojmujesz, kochany baronie, iż niepodobna istnieć
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/185
Ta strona została przepisana.