niecznie z panią pomówić. Tak jest, nieodwołalnie, w nader ważnej sprawie.
— Przyjdź więc pan wtedy, gdy moja ciotka powróci.
— Nie, nigdy! To, o czem chcę panią powiadomić, wymaga najściślejszego sam na sam.
— Ależ ja nie przyjmuję nikogo.
— Dziś jednak uczynisz pani dla mnie wyjątek. Wyjątki wzmacniają regułę, rzecz znana.
Powyższą rozmowę prowadzili w połowie w mieszkaniu dwóch kobiet, w ten sposób Oktawiusz nie pozwalał Dinie zamknąć drzwi całkowicie, jak ona nawzajem otworzyć mu ich ze wszystkiem nie chciała.
Młodzieniec, wsparłszy się ramieniem o te drzwi, odmykał je zwolna, lecz uporczywie, usiłując tym sposobem swój zamiar do skutku doprowadzić.
Roztargnienie dziewczęcia dostrzedz jej nie pozwoliło, iż drzwi się z cicha otwarły, z czego korzystając Oktawiusz wsunął się do wnętrza.
— Panie! co pan czynisz? zawołała Dinah.
— Wchodzę, jak pani widzisz, rzecz nader prosta.
— Ależ ja niechcę żebyś pan wszedł!
— Ja zaś przeciwnie, pragnę tego. Spojrzyj pani na mnie. Wszak nie wyglądam na złoczyńcę, ani mordercę.
— To prawda panie, a jednak...
— Jednak, chcesz pani zmusić mnie bym odszedł, uspokój się i posłuchaj mnie. Odejdę za kilka minut.
— Zgadzam się wreszcie, tem więcej, iż nie mam sposobu, aby nie słuchać pana, odpowiedziała. Pójdź
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/22
Ta strona została przepisana.