— Przebaczam więc panu.
— Z głębi serca?
— Tak, z całego serca!
— I zapomnisz pani o wszystkiem?
— Już zapomniałam. Uraza zniknęła z mojej pamięci.
— I nie wypędzisz mnie pani?
— Czyż się wypędza przyjaciela? wyrzekło dziewczę z uśmiechem, podając, rękę młodzieńcowi.
— Przyjaciela, tak! najszczerszego twego przyjaciela. Jakże ta nazwa jest słodką, ile ona dobrego mi czyni! zawołał z radością Oktawiusz, chwytając drobną rączkę Diny, sobie podaną. Obciął ją ponieść do ust, ale zatrzymał się nagle. Widzisz pani, wyszepnął, nie chcę nadużywać twej dobrotliwości.
Nowy uśmiech dziewczęcia stał mu się za to nagrodą.
— A teraz, wyrzekła Dinah, musisz pan odejść.
— Tak prędko?
— Zostać ci niepodobna. Moja ciotka wyszła od dawna. Jej nieobecność zwykle trwa krótko. Lada chwilę może powrócić, a gdyby pana ta zastała, w jaki sposób twoje przybycie usprawiedliwić?
— Ciotka więc pani jest bardzo srogą?
Dina westchnęła, co Oktawiusz wytłómaczył sobie jako potwierdzającą odpowiedź.
— Możnaby, rzekł, odnaleźć jakiś zręczny powód.
— Jaki! ciekawam!
— A gdybym powiedział że jestem autorem i że przyszedłem pomówić z panią o roli, jaką ci przeznaczam w mej sztuce
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/36
Ta strona została przepisana.