Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Nie uwierzy. Będzie chciała dokładnie wiedzieć kto pan jesteś.
— No, to będzie wiedziała, jeśli o to chodzi. Zdaje mi się, że moja obecność nie skompromituje jej domu. Jestem w ogóle dobrze uważanym.
— Ach! zawołało dziewczę, największem nieszczęściem byłoby, gdyby moja ciotka dowiedziała się o pańskiem nazwisku i majątku.
— Dla czego? powiedz mi pani.
Dinah zarumieniła się, nic nie odpowiadając. Zdawała się być wzruszoną, niespokojną, i wyszepnęła po chwili milczenia.
— Zaklinam pana — odejdź!
— Dobrze, będę posłusznym, odchodzę, lecz pani pozwolisz mi widywać się z sobą?
— Cóż mogę panu na to odpowiedzieć? i gdzie moglibyśmy się widywać?
— Tu, w pani mieszkaniu.
— To niepodobna! Moja ciotka rzadko kiedy wychodzi. Zresztą w jaki sposób mógłbyś się pan dowiadywać o jej nieobecności? Dziś, traf panu posłużył, lecz czy na przyszłość będzie tak samo?
— Traf, nie miał tu żadnego udziału, odparł żywo Oktawiusz, ja starałem się sam o tem dowiedzieć. Pozwól mi pani korzystać i nadal z tej sposobności, upewniam bowiem panią, że gdybyś mi wzbroniła zbliżyć się ku sobie, mówić z tobą, słyszeć cię, umarłbym! Mówię to na serjo, wierzaj mi pani. Wszakże przed chwilą widziałaś, co ze mną się działo. Małej rzeczy potrzeba, by mnie wyekspedjowano na cmentarz Père--