∗
∗ ∗ |
Dwa tygodnie minęły.
Pragniemy w krótkim zarysie przedstawić czytelnikom bieg nastąpionych w tym czasie wypadków, odnoszących się przeważnie do Diny Bluet, Oktawiusza Gavard, Van Arlowa, Melanii Perdreau i wdowy Angot.
Stary Flamandczyk zerwał stanowczo wszelkie stosunki ze swoją byłą śpiewaczką. Zerwanie to drogo go kosztowało, ale wreszcie był wolnym, lubo nudził się, żyjąc w samotności.
Wozić się kazał codziennie na ulicę de Saussaie, w celu przyspieszenia działań właścicielki agencji małżeństw, powtarzającej mu bezustannie: „Wszystko idzie jak najlepiej kochany panie, ale nie należy chcieć tańczyć prędzej, niźli skrzypce grają!“ W rzeczywistości jednak nie wszystko szło tak dobrze, jak twierdziła, pani Angot.
Porozumienie się jej z Melanią Perdreau doszło wprawdzie do skutku, i było załatwionem, daremnie jednak ta nikczemna opiekunka dziewczęcia usiłowała wpoić w Dinę zasady swej wstrętnej moralności.
Mówić zbyt jasno nie ośmieliła się, by nie przestraszyć swej siostrzenicy; a skutkiem owego półcienia, dziewczę zdawało się nie rozumieć rzucanych przez, ciotkę od czasu do czasu zdań i półsłówek.
Po kilka razy tygodniowo stara panna udawała się do pałacyku pani Angot, a nieodważylibyśmy się zaiste powtarzać haniebnych szczegółów, jakie układały pomiędzy sobą na konferencji, te dwa wstrętne typy kobiece wyrosłe na zepsutych paryzkich obyczajach.