szem wewnętrznem przekonaniem, że nadchodzi chwila jej zgonu, że nigdy już ona nie ujrzy ani słońca, ani swego ubogiego mieszkania przy ulicy des Marais, ani scenicznych desek swojego teatru, ni tego dobrego młodego człowieka, któremu ocaliła życie przez miłość.
Jednocześnie, weszła pani Angot z Melanią i Sariolem, który przybrany w biały krawat i czarny garnitur, nie nosił tym razem błękitnych okularów.
— Moje śliczne dziecię, mówiła podchodząc do Diny, przedstawiam ci mego dobrego przyjaciela, pana Tamerlana. który, mam nadzieję, zostanie i twoim.
Dinah, wyrwana nagle ze swych smutnych marzeń, zadrżała i spojrzała na przybyłego, składającego jej ukłon z najpoważniejszym o ile mógł uśmiechem.
Ta posiać zwiędła, z obłudnym wyrazem twarzy, zmroziła ją przerażeniem.
Jednocześnie w progu ukazał się lokaj, oznajmiając, iż obiad na stole.
— Spieszmy więc, wołała pani Angot, niech rosół nie stygnie. Eugeniuszu, podaj ramię naszej czarownej młodej przyjaciółce, i prowadź nas za sobą.
Zasiedli do stołu. Pani Angot umieściła Dinę obok siebie.
Pani Angot, upewniona, iż tak starej pannie jako i Sariolowi na niczem zbywać nie będzie, z całą troskliwością zajęła się Diną.
— Otóż moja śliczna sarenko, wyrzekła, zwracając się ku niej, powiedz jakie wino pozwolisz sobie ofiarować? Burgundzkie czy Bordeaux? Oba gatunki są u mnie wyborowemi, uprzedzam.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/68
Ta strona została przepisana.