Jednocześnie, głos zegaru w jadalni wydzwonił pół godziny. Gospodyni domu spojrzała na emaliowany cyferblat.
— Ach! zawołała, już wpół do dziesiątej. Jakże czas prędko przemija w wesołem towarzystwie. A pochyliwszy się ku Sariolowi i jednocześnie trącając z lekka w ramię Diny, szepnęła, Van Arlow ma przybyć o dziesiątej.
Dziewczę zadrżało, jak gdyby ktoś nagle zbudził ją z miłego marzenia, a rzuciwszy zamglonym wzrokiem w około siebie, wjąknęła:
— Czego pani chcesz odemnie?
Szanowna ta osobistość ujęła rozpaloną rękę dziewczęcia.
— Jakże się czujesz kochanie? zapytała.
— Zupełnie dobrze.
— Nic ci nie dolega?
— Nie, nic, bynajmniej.
— Widzę, że jesteś senną. Głowa cię nie boli?
— Ciąży mi głowa, ale bez bólu. Chcę zasnąć.
Pani Angot nalała w kieliszek nieco węgierskiego wina.
— Wypij to, drogie dziecię, wyrzekła, a zniknie ociężałość i senność, jakby odjął ręką.
— Czemu pani mi zasnąć nie dozwalasz?
— Ponieważ nasza próba wkrótce się rozpocznie, potrzebujesz więc być rzeźwą.
— To prawda.
Dinah wziąwszy kieliszek wychyliła go od razu.
— I cóż, zapytała pani Angot, lepiej ci teraz?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/72
Ta strona została przepisana.