— Blisko od trzech kwadransów, i ciągle w niemi pozostaje.
— Skutkiem czego się to mogło objawić?
— Niewiem bynajmniej. Upewniam, że nieznaną mi jest przyczyna cierpienia, w jakiem pan widzisz to dziewczę. Przybiegła tu blada, zmięszana, a zaledwie wymówiła kilka słów, nie zdoławszy mi wszystkiego wytłomaczyć, wpadła w omdlenie. Mogę to tylko powiedzieć, że zostawała pod wpływem jakiegoś nieznanego mi zupełnie, strasznego wzruszenia, niesłychanego jakiegoś przestrachu.
— Cóż ją tak przestraszyło? Jaki zazdrosny kochanek być może?
— Nie, nie! zawołał żywo Oktawiusz. Dinah, jak panu mówiłem, niema kochanków!
— Zobaczmy, rzekł lekarz. Zbadajmy złe, a później odszukiwać będziemy przyczyny!
I ująwszy lampę w lewą rękę, z prawej uczynił, rodzaj reflektora, by całą siłę światła skierować na bladą twarz dziewczęcia. Croix-Dieu wraz z Oktawiuszem, wzrokiem go śledzili, pierwszy z żywą ciekawością, drugi z głęboką obawą.
Obserwacja powyższa trwała przez kilka sekund.
— I cóż? zapytał z niepokojem młodzieniec.
— Sprawa nader poważna, odrzekł doktor.
— Boże! zawołał Oktawiusz, bledniejąc, miałożby grozić niebezpieczeństwo?
— Obawiam się tego.
— Jakie wszelako niebezpieczeństwo?
— Spojrzyj mój młody przyjacielu, rzekł doktor,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/79
Ta strona została przepisana.