nią. Związawszy następnie ramię chorej, otworzył lancet i naciął żyłę.
Krew z razu wolno spływała kroplami, poczem wytrysnęła obficiej.
Dinah otworzywszy oczy, wolniej odetchnęła.
— No! szepnął lekarz, zaczynam teraz wierzyć w ocalenie.
Oktawiusz w milczeniu odwrócił głowę. Łzy ciche twarz mu zraszały. Usta poruszały się, nie wydając dźwięku.
Ów samochwalca występku, pozornie zepsuty do szpiku kości, ów niby sceptyk, który się nigdy nie modlił, modlić się nie umiał, znalazł, nie szukając, wyrazy gorącej prośby i zasyłał je do Wszechmocnego. Duch jego, oczyszczony przez miłość, biegł ku niebiosom, w uniesieniu gorącej wiary i wdzięczności. Zbliżywszy się do doktora, ujął obie ręce, a ściskając je, pytał:
— Cóż nam więc teraz czynić pozostaje?
— Przełamać senność, wszelkiemi możebnemi środkami. Będziesz przez całą tę noc czuwał nad chorą, nieprawdaż?
— Ma się rozumieć, nie inaczej.
— I ja wraz z nim czuwać będę, ozwał się Croix-Dieu, a w takim razie mogę upewnić, że chora dobrze będzie pilnowaną.
— Będziesz dawał temu dziewczęciu po łyżeczce czarnej kawy co kwadrans, mówił doktor, zwracając się do Oktawiusza. Zwalczaj bez odpocznienia jej senność. Powtarzam ci, że to rzecz główna, najważniejsza.
— Bądź spokojnym, doktorze. Ściśle to spełnię.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/83
Ta strona została przepisana.