Oktawiusz chciał odpowiedzieć.
— Tst! zawołał lekarz, wskazując palcem na Dinę. Ona coś mówi.
Wszyscy trzej razem zbliżyli się do łóżka.
Dziewczę w przystępie poczynającego się paroksyzmu gorączki, wyjęknęło kilka zdań bez związku.
— To nikczemność! szeptała z wyrazem trwogi i przerażenia; chcecie mnie zgubić?... Miejcież litość nademną!.. Ciotko nieopuszczaj mnie... Ratuj!...
— Słyszałeś? pytał cicho doktor. Ona mówi o swojej ciotce?
— Słyszę, odparł Oktawiusz.
— I zrozumiałeś?..
— Lękam się zrozumieć...
Dinah uniósłszy się na łóżku, mówiła wstrząsana wzruszeniem:
— Ta kobieta... ta pani Saint-Angot... Ach! to potwór. Ona mnie przeraża!.. Spałam... jakież przebudzenie!.. Na pomoc!.. Ratujcie!.. Nie!.. Żyjącej mnie nie weźmiecie... Zabiję się raczej!.. Kocham Oktawiusza!.. Ha! otóż umknęłam wam nareszcie!.. Nie lękam się teraz... Oktawiusz mnie obroni!..
Dziewczę upadło na poduszki, w stanie zupełnego uspokojenia, z jej twarzy zniknął wyraz przestrachu i grozy.
— Słyszałeś doktorze? pytał teraz Oktawiusz. Wymówiła nazwisko: „Saint-Angot.“ Znasz tę osobistość?
— Tak, odrzekł lekarz, jest to kobieta posiadająca zakład podejrzany w pobliżu przedmieścia świętego Honorjusza. Pani de Saint-Angot jest dyrektorką agencji
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/85
Ta strona została przepisana.