kulą z rewolweru. Rzecz widoczna, iż obecnie bardziej niż kiedy oboje rozkochani już się z sobą porozumieli. Wicehrabina wygnała go z domu pozornie, by być posłuszną ostatnim skrupułom swojej zachwianej cnoty, ale za miesiąc przyjedzie z mężem do Paryża. Wtedy to nadejdzie chwila działania. Oczekujmy, czuwając.
Wejście służącego przerwało wątek myśli Filipa Croix-Dieu.
— Jakiś przybyły mężczyzna, rzekł lokaj zostawił kartę i prosi pana barona o chwilę rozmowy.
Croix-Dieu spojrzał na podany sobie bilet. Wyryte na nim były te słowa:
P. Vergeot, Notarjusz z Boissy Saint-Leger.
— Czego u djabła chcieć może ta osobistość odemnie? zapytał głośno i dodał: Wprowadź pana notarjusza.
Pan Vergeot ukazał się w progu z głębokim ukłonem. postąpiwszy trzy kroki znowu się ukłonił, a przebywszy odległość dzielącą go od barona, pochylił się raz ostatni z podwójną czołobitnością.
Ów przybyły przedstawiał typ całkiem oryginalny w obecnym czasie, gdzie notarjusze, nie różnią się od reszty śmiertelników, tak zachowaniem się jak i ubiorem.
Wysoki, chudy, w białym krawacie przy czarnym fraku, w czarnej pod szyję zapiętej kamizelce, w czarnych, nieco przykrótkich pantalonach, z pod których wyzierały białe pończochy i trzewiki lakierowane, arcykomicznie wyglądał.
W prawej ręce okrytej czarną rękawiczką, trzymał niski kapelusz z szerokiemi skrzydłami, a pod lewem
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/102
Ta strona została przepisana.