— Ale. zawołał baron, przypominasz sobie że miałem syna?
Sariol drgnął pomimowolnie, lecz obrócony twarze, do zwierciadła i zajęty ubieraniem się, ukrył to przed swym towarzyszem. Croix-Dieu nie dostrzegł tego.
— Pamiętam, odrzekł, syna Henryki d’Auberive, któremu dałeś imię Andrzeja. Wszak ja sam dostarczyłem mamkę dla tego dziecka.
— Po wyjściu z więzienia w Poissy, szukałem mojego syna, mówił dalej Croix-Dieu. Udawałem się na wyspę Saint-Denis.
— I cóż?
— Rybacy zniknęli i dziecko wraz z nimi.
— I nie odnalazłeś ich wcale?
— Nigdy! A może ty coś wiesz o tem, Sariolu?
— Ja? zkąd mój kochany? Nic niewiem. W stosunkach, w jakich pozostawaliśmy z sobą, pojmujesz, że malec nie interesował mnie wcale. Nie, nic! niewiem. Dziś, ów mały Andrzej musi już być dorosłym mężczyzną. jeżeli jeszcze żyje.
— Tak, jeśli żyje, wyszepnął baron. I dodał z cicha. Ja, który nigdy, nikogo i nic nie kochałem, zdaje mi się, że kochałbym mojego syna.
Sariol włożył na głowę kapelusz, a uścisnąwszy rękę swego dawnego wroga, którego teraz stawał się wspólnikiem, wyszedł z teką pod ramieniem i odjechał, oczekującym nań fiakrem.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/112
Ta strona została przepisana.