Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/114

Ta strona została przepisana.

snych, śmiertelnie nudnem by się zdawało. Nie szukając rozrywek, stronił od nich raczej, wyjeżdżając jedynie wczesnym porankiem konno, lub kabrjoletem do Bulońskiego lasku dla odetchnięcia świeżem powietrzem. Drzwi jego domu zamkniętemi były dla wszystkich, z wyjątkiem barona, odwiedzającego go niekiedy, przyczem rozmawiał zwykle przez kilka minut z lokajem młodzieńca.
W miarę upływu czasu, San-Remo przybyły do Paryża spokojny i pełen ufności, coraz bardziej smutnym i zdenerwowanym się stawał. Był bliskim owej chwili, gdzie samobójstwo przedstawia się zrozpaczonemu jako jedyny środek wybawienia, gdy pewnego rana, we trzy tygodnie po jego powrocie z Touraine, skoro zsiadał z konia, przyjechawszy z codziennej przejażdżki do Bulońskiego lasku, służący jego stojący jak gdyby w oczekiwaniu przed domem, zawołał:
— Pan wicehrabia de Grandlieu oczekuje w salonie na pana markiza.
San-Rémo pospiesznie wszedł do salonu.
— Pan... panie wicehrabio w Paryżu? zawołał radośnie witając przybyłego. Ach! jakże jestem szczęśliwy!
— Szczęśliwym widząc mnie9 powtórzył pan de Grandlieu z łagodnym szczerym uśmiechem. Niechcę o tem wątpić na chwilę. Pozwól wszelako sobie powiedzieć, że od ciebie zależało abyś był wcześniej szczęśliwym.
— Jakto, w jaki sposób?
— Dotrzymując danego słowa. Przyrzekłeś mi, że powrócisz, a przyrzekłeś to na pewno.
Andrzej mocno sic zarumienił.
— Ach! pragnąłem to uczynić. Bóg świadkiem, wy-