grodzie. Ale, ale, dodał wicehrabia, przygotowałem ci pewną niespodziankę.
— Cóż takiego?
— Chcesz więc ażebym zdradził moją tajemnicę? Lecz jej natenczas nie będzie a z nią wraz zniknie i niespodzianka. Co jednak począć? Muszę zaspokoić twoją ciekawość. Sprowadziłem dla ciebie Tontona.
— Ach! jestem uszczęśliwionym! zawołał z zapałem San-Rémo.
— Uważam go jako bardziej należącego do ciebie, niż do mnie. Ty jeden więc używaj go pod wierzch dla siebie, by na nim zabłysnąć w lasku Bulońskim.
— Z całego serca! codziennie jeśli pozwolisz wicehrabio.
— Najchętniej! Chcesz ażebym jutro ci go przysłał?
— Pragnę tego.
— Zatem, rzecz ułożona. Jeżeli będzie pogoda, przybędzie osiodłany, punktualnie o godzinie siódmej z rana; a ty mój chłopcze przyjeżdżaj do nas jutro przed wieczorem.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W chwili gdy pan de Grandlieu wyjeżdżał z bramy pałacyku przy ulicy de Boulogne, mały powóz zaprzężony w jednego konia zatrzymał się tam przed osztachetowaniem.
Owym przybywającym był Filip Croix-Dieu.
— Byłem pewien, że przed upływem miesiąca Herminia sprowadzi go do Paryża, wyszepnął patrząc za odjeżdżającym panem de Grandlieu.
I wszedł do markiza San-Rémo.