jakiego ogień strawić nie zdołał“.
I Marietta sięgnęła po portmonetkę, śliczne cacko, w kość słoniową z posrebrzanemi brzegami oprawną, a z jednego jej przedziału dobyła kawałek zżółkniętego okopconego od dymu i wypalonego po brzegach papieru.
Pięć wyrazów zajmowało całą długość owego skrawka. Brzmiały one:
„Zapewniona nadzieja. Dla czego potrzeba!“
Nie stanowiło zaiste to żadnego zdania, ani nawet sensu, wystarczyło wszelako baronowi do rozpoznania pisma Andrzeja i nie zadziwiło go wcale, ponieważ obecnie nie miał żadnej wątpliwości w tej mierze.
— Na honor panno Marietta, rzekł, jesteś dziewczyną wyjątkową. O wszystkiem myślisz. Przewidujesz wszystko! Wicehrabina de Grandlieu jest szczęśliwą, że cię ma u siebie.
— Gdyby wiedziała co mi zjednywa ten pański komplement, odpowiedziała śmiejąc się pokojówka, inaczej by ceniła to swoje szczęście. Lecz czas mi odejść panie baronie; pozwól więc, iż dokończę czytania.
I czytała dalej:
„Sobota godzina druga.
„Tylko co wyszłam z przedpokoju. Wicehrabia wyjechał karetą, a jednocześnie markiz de San-Rémo przybył do pałacu. Pani nie zakazała dziś przyjmować gości. Zameldowano więc pana markiza.
„Trzecia godzina.
„Wymknęłam się do ogrodu, i ukryta w gęstym klombie krzewów pod oknami widziałam wszystko co
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/125
Ta strona została przepisana.