Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/126

Ta strona została przepisana.

się działo w błękitnym buduarze, gdzie pani zwykle po południu przyjmuje swych gości.
„Wielki stor koronkowy spadając na szyby, zasłaniał je wprawdzie; odnalazłam jednak sposobność przekonania się, iż tam nie działo się nic niebezpiecznego dla pana wicehrabiego. Markiz de San-Rémo siedział może trochę bliżej mej pani, niż by należało; i jedną jej rękę trzymał w swych dłoniach. Pani od czasu do czasu czyniła poruszenia aby mu ją odebrać. Czyniła to jednak widocznie bez przekonania, i nie na serjo, ponieważ nie puścił jej ręki.
„Widzę teraz, iż nie ulega zaprzeczeniu, że markiz szalenie jest zakochanym w mej pani, i że ona nie obojętnie patrzy na tę miłość.
„Jest to niemoralnie, wiem o tem; ponieważ pani jest zamężną. Ależ mój Boże, rzecz to naturalna! Oboje są tacy młodzi, tacy piękni, tacy powabni! Mnie bardzo zajmuje ta gruchająca miłośnie para! Jakżebym rada była, ażeby byli szczęśliwi!“
— Lecz cóż od soboty tara zaszło nowego? zapytał Croix-Dieu.
— Nie wiele szczegółów panie baronie. Markiz de San-Rémo bywa u nas codziennie. Niewiem jak on się tam urządza, lecz zwykle przybywa w chwili gdy wicehrabia ma wyjechać, albo wychodzić. Onegdaj był u nas znowu na obiedzie, a wieczorem pojechał z panią i panem do cyrku na polach Elizejskich. Wczoraj nie był wcale, a pani, której dobrze pilnowałam, zeszła o drugiej godzinie do ogrodu, gdzie znów jak pierwszym razem znalazła list pod powojem