— Cóż się stało z tym listem?
— Niewiem tego. Jestem tylko przekonaną, że pani go nie spaliła, bo nigdzie nie dostrzegłam śladów popiołu. Teraz uciekam baronie. Przyjdę znów jak będę mogła najprędzej. Gdyby zaszło coś nadzwyczajnego, znajdę pozór wymknięcia się z domu, i chociaż jednem słówkiem powiadomię pana.
— Pozostań jeszcze chwilę, tylko dwa lub trzy zapytania. Kto odnosi listy pani de Grandlieu na pocztę? badał Croix-Dieu.
— Czasami kamerdyner pana wicehrabiego, najczęściej jednak ja odnoszę pani korespondencję.
— Jak wicehrabina pieczętuje te listy?
— Lakiem zielonym.
— Cóż jest wyrytem na jej pieczątce?
— Pani posiada dwie pieczątki, i używa jednej lub drugiej na przemiany. Na pierwszej są połączone herby de Grandlieu i Randalów. Na drugiej litery: H. R. co znaczy Herminia de Randal.
— Dziękuję ci Marietto, rzekł Croix-Dieu. Teraz wiem już wszystko, co wiedzieć obciąłem.
I usłużna pokojówka złożywszy zgrabny ukłon zwróciła się ku drzwiom.
— Ale! panno Marietto! zapominasz o swojej nagrodzie, wołał śmiejąc się Filip.
Baron otworzywszy pugilares wsunął powtórnie bilet bankowy w rękę garderobianej, która uszczęśliwiona wybiegła z pokoju.
Ów pająk Paryzki, ten niebezpieczny awanturnik, który był kolejno Robertem Saulnier, hrabią Loc-Earn,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/127
Ta strona została przepisana.