pani z pudlem koronek, które jej ze sklepu przysłano. Pani pieczętowała właśnie natenczas list lakiem zielonym, i mniejszą pieczątką z dwiema cyframi. „Odnieś te koronki do garderoby!“ zawołała opryskliwie, nie spojrzawszy nawet na towar, mimo że te koronki były bardzo pięknemi. Spełniwszy rozkaz, wróciłam do pokoju będąc pewną, że pani każę mi list ten odnieść na pocztę. Omyliłam się jednak. Nie było już żadnego listu, a pani siedząc podparta na krześle, nic do mnie nie mówiła. Dziwnem mi się to wydało. Podejrzywając coś w tem ukrytego, podglądać i śledzić zaczęłam. Po upływie kwadransa, pani włożyła kapelusz, zarzuciła płaszczyk na siebie, i wyszła z pałacu pieszo, sama jedna. I ja tak samo zrobiłam, i poszłam za panią.
— Gdzież szła wicehrabina?
— Niedaleko. Najprzód wstąpiła do składu różnych drobiazgów, znajdującego się nawprost naszego pałacu, gdzie kupiła kilka cacek porcelanowych; następnie udała się na róg ulicy do skrzynki pocztowej. Zatrzymawszy się tu, wydobyła list z kieszeni, a obejrzawszy się w około siebie, wrzuciła go w skrzynkę, poczem wróciła do pałacu. Cała ta jej wycieczka nie trwała dłużej nad dziesięć minut. Ja zaś wskoczyłam do fiakra, i otóż tu jestem. Cóż pan baron myśli o tom wszystkiem?
— Myślę że jesteś rozumną dziewczyną Marietto, przed której okiem nic się nie ukryje, a razem odgaduję, że twoja pani odpisała rzeczy wiście owemu nieznajomemu zakochanemu w niej korespondentowi, rzekł Filip otwierając dobrze wyładowany pieniędzmi pugilares, na co dziewczyna mile się uśmiechnęła.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/134
Ta strona została przepisana.