Tegoż samego dnia Croix-Dieu wrócił do domu na krótko przed północą.
— Panie baronie, rzekł jego lokaj, służący pana markiza San-Rémo czeka tu już od godziny.
— Wprowadź go do mego gabinetu, rozkazał Filip.
Chłopiec rozpromieniony radością, zaczął zdawanie raportu.
— Panie baronie, przynoszę ciekawą wiadomość.
— Dobrze mój kochany, cóż mi więc powiesz?
— Mój pan otrzymał dziś list pocztą miejską. Na zielonej lakowej pieczątce wyryte były litery H. E. Oddałem natychmiast ten list mojemu panu i zdawało mi się że dobrze uczynię patrząc przez dziurkę od klucza, jaki też skutek wywoła na pana markiza pomieciona korespondencja.
— Wyborną myśl miałeś Edmundzie! Cóżeś więc zobaczył? Pan markiz był zadowolony?
— Najprzód ucałował ów list, potem przeczytał od początku do końca. Skończywszy czytanie, znowu go ucałował i zaczął czytać na nowo a w przerwach przyciskał list do serca. Mogło to trwać do nieskończoności, opuściłem więc moje stanowisko. Wybiegłem więc z pałacu, żeby o wszystkiem donieść panu baronowi.
— Jesteś nieocenionym Edmundzie! zawołał Filip. Oto umówione wynagrodzenie.
— Dziękuję panu baronowi, rzekł chłopiec biorąc pieniądze.
— Czy nie wiesz co twój pan uczynił z tym listem?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/135
Ta strona została przepisana.
XI.