od niego przyrzeczenie, że nazajutrz na godzinę dziesiątą wieczorem wszystko gotowem będzie.
Przybywszy nazajutrz o oznaczonej godzinie, Andrzej uczuł się być całkowicie zadowolonym, jak człowiek, którego marzenia nie tylko ziszczone ale przewyższonemi zostały.
Nie będziemy opisywali szczegółów tego czarującego schronienia, zapewniając iż było to gniazdo urocze, godne przyjęcia Herminii.
∗
∗ ∗ |
W dniu oznaczonym, o wpół do pierwszej w południe, Andrzej wszedł do kościoła, gdzie pani de Grandlieu przybyć przyrzekła o pierwszej godzinie.
Herminia równie jak Andrzej przybyła przed oznaczoną godziną.
Ubrana czarno, z zapuszczonym na twarz gęstym welonem, klęczała kornie w jednej z ubocznych kaplic świątyni.
Andrzej poznał z daleka, czyli raczej odgadł w owej ze skruchą pochylonej kobiecie Herminię. Niewysłowiona radość go ogarnęła.
— Ona więc przyszła! Wiedział że przyjdzie. Przyrzekła mu to. Nie wątpił. A jednak aż do tej chwili w owo tak wielkie szczęście lękał się uwierzyć.
Zbliżył się do kaplicy, lecz w chwili, gdy miał przestąpić otwartą kratę żelazną, zatrzymał się przypomniawszy słowa Herminii: „Nie mów do mnie w kościele! Sklepienie świątyni zapadłoby się nad nami!“
Cofnął się zatem.