Pani de Grandlieu ujrzała go wtedy, i jakby uderzona w serce prądem elektrycznym, nagle zadrżała.
Pochyliła na stopniach ołtarza ukorzone czoło i wsparłszy je na obu dłoniach, łkała przez kilka minut.
Andrzej spostrzegłszy ją drżącą, we łzach pogrążoną, uląkł się owej rozpaczy. Kto wie, pomyślał, czyli ów żal głęboki nie otworzy pomiędzy nim a ukochaną nowej przepaści, tym razem nie dającej się już przebyć.
Nie! pani de Grandlieu nie myślała cofnąć się teraz. Człowiek, który odtąd był panem jej duszy, ów człowiek powiedział: „Jeżeli nie podasz mi ręki do podźwignienia ciężaru życia, odbiorę je sobie!“ Więcej zatem teraz niż kiedykolwiek pragnęła go ocalić.
Biedna istota usiłowała błagać dla siebie przebaczenia Bożego, a w swojem pomieszaniu dochodzącem niemal do obłąkania nie znajdowała odpowiednich ku temu wyrazów.
Znękana, złamana bólem, lecz niezachwiana w postanowieniu, podniosła się zwolna.
Andrzej oparty dotąd o najbliższy filar, opuścił to miejsce. Herminia za nim postępowała, zapuściwszy na twarz gęstą koronkową woalkę.
Tak idąc za sobą, wyszli oboje z kościoła.
Minąwszy plac przed kościołem, San-Rémo zwrócił się ku ulicy Castelane. Zbiżając się do znanego nam domu, obejrzał się pragnąc zobaczyć czy pani de Grandlieu nie straciła go z oczu.
Szła w oddaleniu o kilka kroków od niego, wszakże jej ruchy niepewne, powolne, nacechowane wyczerpaniem, zdradzały kompletny brak sił. Jedna minuta dłu-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/148
Ta strona została przepisana.