Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/154

Ta strona została przepisana.

kwestii. Pragnęła się uchronić od tych nieznanych a przeczuwanych niebezpieczeństw, a przygotowując się z niemi do walki, obawiała się zostać posądzoną, że one są jej zbyt dobrze znanemi. Nareszsie głosem tak cichym, iż ją zaledwie dosłyszeć było można, zapytała:
— Odkąd ty mnie kochasz Andrzeju?
— Od chwili w której cię po raz pierwszy ujrzałem. Nazywałaś się wtedy Herminią de Randal, i mogłaś mnie kochać swobodnie. Było to wieczorem, rok temu; na koncercie wśród Pól Elizejskich. Nie spojrzałaś nawet na mnie wtedy. Nie istniałem jeszcze naówczas dla ciebie.
— A wiedziałeś kto jestem?
— Nie; powiedziano mi o tem dopiero nazajutrz.
— Moglibyśmy się byli nigdy nie spotkać w tem życiu!
— To być nie mogło! zawołał młodzieniec.
— Być nie mogło, dla czego?
— Dla tego, że wszystkie istoty podlegają przeznaczeniu, którego ani własną wolą, ani wolą innych zmienić nie są w stanie. Od chwili naszego przyjścia na świat, było już napisanem, że my się poznać i pokochać musimy. Mogło to było nastąpić innego dnia, lecz spotkanie i zbliżenie się nasze zawsze by nastąpić musiało.
— Wierzysz więc że dusze nasze są sobie siostrzanemi duszami?
— Ja wierzę, że są sobie narzeczonemi; że Bóg stwarzając je postanowił, ażeby się spotkały i połączyły w jedność.
— Otóż ten ten związek dusz, który ty tak dobrze pojmujesz i tłumaczysz jest prawdziwem, i jedynem naszem szczęściem.