chwili skoro zeszedłszy ze schodów w bramie się znajdowali, Andrzej zatrzymał swoją towarzyszkę.
— Zechciej zaczekać chwilę, rzekł do niej. Muszę się upewnić, czyli wyjść będziesz mogła bez obawy.
Herminia w sieni pozostała.
San-Rémo wyszedłszy na ulicę spojrzał do okoła.
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, wyrzekł wracając. Pozwolisz abym ci towarzyszył?
— Nie!.. nie! zawołała z pośpiechem. Byłoby to szaleństwem! Na kobietę idącą samą w tak skromnem ubraniu, nikt nie zwróci uwagi. Przeciwnie zaś, twoja przy mnie obecność ściągnąć by mogła podejrzenie.
— Niech się tak stanie jak żądasz, rzekł Andrzej. Zegnaj i do prędkiego widzenia!
San-Rémo powrócił do buduaru i opuścił go dopiero po upływie kilku minut.
A jednak w chwili, gdy pani de Grandlieu lekkim, eleganckim swym chodem przesuwała się obok stojącego w pobliżu powozu, uchyliło się jedno z oszklonych okien jego, a z po za tegoż wyjrzało za nią dwoje ciekawych, szyderczym wyrazem przeszywających oczu.
Owym ukrywającym się szpiegiem w głębi powozu był baron de Croix-Dieu, który pragnął przekonać się naocznie o całym przebiegu tej sprawy. Gdy Herminia zmieniła kierunek drogi na rogu ulicy Castellane Filip zawołał na woźnicę:
— Ulica Caumartin. Jedź!
Udawał się on do Oktawiusza Gavard, gdzie i my za nim pójdziemy.
Niechcąc zaś cofać się w opowiadaniu, nadmieniamy
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/157
Ta strona została przepisana.